Bąbelkowa maska z pyłem wulkanicznym od Purederm
Na dłuższy czas zrobiłam sobie przerwę od stosowania masek w płachcie. Mimo tego, że zazwyczaj widziałam efekty ich działania, to zawsze zniechęcały mnie do siebie swoją ceną oraz tym, że właściwie są jednorazowe i szybko lądują w koszu na śmieci. Jednak przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że na odżywienie, jakie fundują nam tego typu produkty warto wydać trochę więcej, a przecież nie stosuję ich codziennie. Chwilę później zauważyłam, że na rynku jest mnóstwo tanich i cudownych produktów, które tylko czekają na odkrycie! Dla mnie takim odkryciem jest bąbelkująca czarna maska od Purederm!
Z niecierpliwością spoglądałam w lustro i nie mogłam się doczekać działania, ale na szczęście cała magia zaczęła się bardzo szybko, a ja zaczynałam ,,pleśnieć". No tego jeszcze nie było! :) Po kilku minutach moja twarz była pokryta przyjemną i pachnącą pianką, w dodatku nie przestawała rosnąć i ,,bąbelkować".
W moim kosmetycznym świecie wyznaję zasadę - najpierw działanie, potem skład. Ale skład nie jest tu bez znaczenia, bo w środku m.in. mamy pył wulkaniczny - (co robi na mnie ogromne wrażenie, bo w tym roku po raz pierwszy byłam na wulkanie, ale o tym kiedy indziej :) i ekstrakty z cukru trzcinowego i papai - pewnie dlatego tak pięknie pachnie!
Bardzo polubiłam ten produkt i na liście masek w płachcie zajmuje on na razie zasłużone pierwsze miejsce!
Jak to zwykle bywa, bąbelkujące maski wypatrzyłam na Instagramie. Selfie zamieszczane przez dziewczyny trochę zachęcały, a trochę przerażały. Ale ciekawość okazała się decydująca, a duża promocja w Drogerii Hebe, tylko pomogła mi przy decyzji zakupu!
Żadna maska tak dobrze ze mną nie współpracowała! Najpierw wystarczy energicznie potrzeć opakowanie, aby dobrze wymieszać składniki. Następnie czarną płachtę umieścić precyzyjnie na twarzy i czekać, aż zacznie bąbelkować.
Z niecierpliwością spoglądałam w lustro i nie mogłam się doczekać działania, ale na szczęście cała magia zaczęła się bardzo szybko, a ja zaczynałam ,,pleśnieć". No tego jeszcze nie było! :) Po kilku minutach moja twarz była pokryta przyjemną i pachnącą pianką, w dodatku nie przestawała rosnąć i ,,bąbelkować".
Zatrzymałam ją na twarzy dużo dłużej niż zaleca producent, bo zamiast 10-15 minut, u mnie było to jakieś pół godziny. Aż szkoda było przerwać taką zabawę! Efekty? Proszę bardzo! Moja skóra musiała być bardzo spragniona odżywienia, bo wchłonęła praktycznie całą zawartość maski. Była wyraźnie wypoczęta i promienna, a na drugi dzień zauważyłam, że jest w dużo, dużo lepszej kondycji i przede wszystkim nie widać śladów martwego naskórka!
Bardzo polubiłam ten produkt i na liście masek w płachcie zajmuje on na razie zasłużone pierwsze miejsce!
Bardzo zaciekawiłaś mnie tą maseczką :) Nie miałam jej jeszcze :)
OdpowiedzUsuńInteresujący produkt. Jeszcze nigdy nie stosowałam.
OdpowiedzUsuńmiałam taką z L'Biotica, była świetna :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie maski! Tej konkretnej nie miałam ale zapowiada się naprawdę super :)
OdpowiedzUsuńCiekawy produkt :) Ja póki co stosuję jedynie maseczki z glinki, może kiedyś taką wypróbuję.
OdpowiedzUsuńBąbelkowej maseczki nawet nigdy nie używałam, ale jestem ciekawa :3
OdpowiedzUsuńPo twojej recenzji z pewnością po nią sięgnę chociażby nawet aby zaspokoić własną ciekawość. Generalnie bardzo lubię ich produkty i jestem ciekawa czy u mnie ta maseczka też się sprawdzi.
OdpowiedzUsuń